11 września 2023
fot. Joshua Rawson Harris, unsplash.com / grafika: JH

Szukać i znajdować Boga we wszystkim

o. Grzegorz Ginter SJ

Pozwólcie, że teraz powiem parę słów na zakończenie rekolekcji i na takie wejście w codzienność. Szczególnie te rekolekcje to czas pośród naszego życia. Powiedzielibyśmy, czas troszkę intensywniejszy, jeśli chodzi o życie duchowe. Być może modlimy się więcej niż zazwyczaj – wiemy, że rekolekcje mają taką właściwość. Ale też wiele tych treści pracuje w nas, pracuje – powiedziałbym – w tle. O pewnych rzeczach myślimy bardziej, intensywniej.

|→ Nagranie wykładu znajduje się pod tekstem kliknij aby przejść.

Po co mi rekolekcje

O czym tak naprawdę są rekolekcje? Rekolekcje nigdy nie są – może to być dla nas trochę zaskakujące – o naprawianiu samego siebie. Nie są o polepszaniu swojego życia. Nie są o stawaniu się lepszym człowiekiem. Nawet gdy rekolekcje są tematyczne – co sugeruje nam, że jakiś temat będzie bardziej podkreślony – to rekolekcje nie są tak naprawdę o tym.

A o czym są? Są o odnowieniu relacji z Tym, który nas zbawia. Ulepszanie siebie czy stawanie się lepszym człowiekiem – owszem, tak może się zdarzyć. Gdybyśmy jednak skoncentrowali się tylko na tym, może być to trochę subtelny egoizm, ponieważ skupiam się na samym sobie, na tym, jaki jestem, na tym, jaki chciałbym być. A pamiętamy, że Pan Bóg powołuje nas nie do tego, byśmy stawali się lepsi, ale byśmy byli tacy, jacy jesteśmy, byśmy tacy, jacy jesteśmy, poszli za Nim. To tego pragnie dla nas Pan Jezus. Nieważne, jaki jestem, czy się nadaję, czy się nie nadaję, czy jestem na coś gotowy, czy nie. Jego wołanie jest – pójdź za mną, a nie – stań się lepszy czy stań się jakiś. Jest – pójdź za mną.

Rekolekcje nie służą też – choć niektórzy tak myślą – do ładowania jakichś wewnętrznych akumulatorów, koncentrowania się na samych sobie oraz na szukaniu jakiegoś środka do tego, byśmy mieli siłę na naszą codzienność. Wtedy to Pan Bóg traktowany jest jako pewien środek do mojego celu, a nie jest potraktowany jako cel mojego życia. My nie mamy siebie ładować ani na rekolekcjach, ani na pielgrzymkach czy na osobistej modlitwie, ponieważ to On – Bóg – jest źródłem naszego życia, a więc można powiedzieć, źródłem naszej energii.

Nasze ćwiczenia duchowe są wchodzeniem w Jego życie, są odpowiadaniem na Jego wołanie – pójdź za mną – przez naszą modlitwę, a wcześniej przez nasze pragnienia, by być coraz bardziej w relacji z Nim i w coraz bliższej relacji z Nim. On sam udrażnia naszą komunikację z Nim tak, żeby nic w tej relacji nie przeszkadzało. Posługując się takim obrazem „elektrycznym” – to On sam naprawia kabelki, którymi ma popłynąć prąd od Niego do nas. My się nie ładujemy, ponieważ nie jesteśmy akumulatorem. W „Kazaniu na górze” Pan Jezus mówi: Wy jesteście światłem świata. To znaczy my mamy świecić, a światło i tę moc mamy od Niego.

Rekolekcje pomagają nam na nowo niejako podłączyć się do Niego. Czasem oczyścić te nasze kabelki zaśniedziałe przez grzech, przez jakiś nieporządek. Ostatecznie – o czym wspomniałem przed chwilą – chodzi o coraz głębszą więź z Bogiem, o tę relację, która pozwala na niczym nieskrępowany przepływ miłości przez nasze serce. I to nas właśnie czyni podobnymi do Boga, a równocześnie czyni nas coraz bardziej sobą – czyli takimi, jakimi nas stworzył i jakimi pragnie, byśmy byli, a co zaburza grzech. To czyni nas również coraz bardziej ludźmi dla innych. Można zatem powiedzieć – nawiązując do tematu tych rekolekcji „O szukaniu i znajdowaniu Boga we wszystkim” – że to szukanie Pana Boga i znajdowanie Go w naszej codzienności, we wszystkich rzeczach, jakie życie nam przynosi, to nic innego, mówiąc w skrócie, jak pójście za Nim, pójście za Bogiem, czyli słuchanie Jego głosu w naszych sercach i odczytywanie znaków Jego obecności wśród nas.

Bóg jest ze mną

Można powiedzieć, że serce jest pierwsze. To w nim On przemawia do nas. A co Pan Bóg do nas mówi? Mówi jedno podstawowe zdanie, które wypowiadał do wszystkich, którzy szli za Nim. Mówił: Ja jestem z Tobą. Ja jestem z Tobą, bo to oznacza Jego Imię – Jestem, który jestem. To znaczy, cokolwiek się dzieje, cokolwiek ci się wydarzy, Ja jestem z tobą, Ja jestem przy tobie, Ja jestem w twoim sercu, Ja idę z tobą. On jest w nas.

Święty Paweł mówi, że On jest w nas sprawcą chcenia i działania. To znaczy, jakby chciał powiedzieć, że dzięki Niemu nam się chce, dzięki Niemu mamy siłę i dzięki Niemu działamy. Można by powiedzieć, że kiedy nam się nie chce, to w jakimś sensie nie jest to do Niego. W Nim, w Panu Bogu, zawsze jest tak.

Chce mi się, nie chce mi się, należy mi się – ja słyszę w tym takie „misie”. Z tymi „misiami” trzeba uważać, bo te „misie” potrafią zadusić w nas każde pragnienie. Kiedy nie chce mi się, nie będę nic robił ani nie będę się modlił. To jest bardzo osadzone w emocjach. A w naszym życiu nie chodzi o to, co mi się chce, tylko co chcę. I niby jest to podobne, ale to nie to samo. Co chcę, czyli czego pragnę. To jest coś innego. I mogę powiedzieć – chociaż nie chce mi się, to jednak zrobię to. To znaczy – chcę. Chociaż mi się nie chce, to chcę. Decyduję się. Wybieram to czy tamto. I wchodzę w to. Działam. Czasami – owszem – przekraczając samego siebie, nie dlatego, że jestem taki silny i wspaniały, ale dlatego, że Pan Bóg mi powtarza ciągle: Ja jestem z Tobą. Jeśli wierzyć słowom św. Pawła, że On jest w nas sprawcą i chcenia, i działania, zgodnie ze swoją wolą, więc kiedy ja mówię „chcę”, to staję się podobny do Niego.

Pytanie, czy ja wierzę w te Jego słowa: Ja będę z tobą. On nie obiecuje nam, że pousuwa wszystkie przeszkody i przeciwności w naszym życiu. Będzie wiele zmagań, przekraczania siebie, ale On zawsze mówi: Ja jestem z tobą, moja miłość do ciebie, moja więź z tobą da ci siły. Nie patrz na swoje siły, na swoje możliwości, na swoją gotowość, ale na mnie, na twojego Boga, w którym możesz wszystko.

Dlatego w rekolekcjach nie odnawiamy naszych sił, chociaż one mogą zostać odnowione. Odnawiamy naszą więź z Nim. Nasze siły powracają, kiedy odnawiamy więź z Nim. Szukać Boga we wszystkim oznacza mieć z Nim coraz bardziej pogłębiającą się więź, relację, nasłuchiwać Jego głosu w swoim sercu i nasłuchiwać tego, co mówi do Kościoła, do wspólnoty wierzących, co mówi przez Kościół. Jak mówi św. Ignacy – ten sam Duch, który na rekolekcjach przemawia do naszego serca przez poruszenia duchowe, czyli coś bardzo wewnętrznego we mnie, jest tym samym Duchem, który mówi do Kościoła i przez Kościół. Można powiedzieć, że posłuszeństwo Kościołowi jest również posłuszeństwem Chrystusowi. Posłuszeństwo Kościołowi, czyli wspólnocie Kościoła, Jego nauczaniu. Nie chodzi o posłuszeństwo jakiemuś konkretnemu księdzu, który czasem głosi jakieś swoje poglądy. To nie jest o tym. Kościół jest wspólnotą wierzących, w jedności z Jego głową – papieżem, który jest prowadzony przez Ducha.

Lęk przed miłością Boga

Zróbmy jeszcze krok dalej. Powiedziałem przed chwilą, że Bóg będzie z nami, cokolwiek się wydarzy. My oczywiście boimy się tego, co może się wydarzyć, boimy się tego, co trudne. Jezus też się tego boi. Od dzisiejszej niedzieli Wielkiego Postu te wydarzenia będą nam coraz bliższe. W Ogrójcu Jezus ma taki lęk, że poci się krwią i mówi do Ojca, żeby zabrał od Niego ten kielich. Skoro On mógł tak się modlić, to my również tak możemy się modlić.

Równocześnie jest druga część tej modlitwy, którą nazwałem „zaufanie Bogu, zaufanie Ojcu do końca” – nie moja wola, ale Twoja niech się stanie, czyli boję się tego bardzo, ale jestem gotowy przyjąć wszystko, co życie przyniesie. Wolą Ojca nie jest to, by Jezus cierpiał albo by umarł. To nie jest wola Ojca wobec swojego Syna. Wolą Ojca jest, by Jezus pokazywał, by objawiał miłość Ojca do końca. Nawet, gdyby chcieli Go zabić – Synu, nawet gdyby chcieli Cię zabić, jeśli cokolwiek Ci zrobią, nie przestawaj mówić ludziom, że ich kocham, że Ja kocham grzesznego człowieka, który odłącza się ode mnie.

Grzech wypacza nasze patrzenie. Z jednej strony bardzo pragniemy bliskości Pana Boga, a z drugiej tej bliskości się boimy. Dlaczego się boimy? Ponieważ boimy się potępienia za nasz grzech, boimy się, że Bóg nas odrzuci, że takich, jacy jesteśmy, nie da się kochać. Więc odrzucamy samych siebie i projektujemy to na Pana Boga, że On na pewno też nas odrzuca. Oczywiście odrzucamy również innych ludzi.

Słyszymy to w dzisiejszej Ewangelii – kobieta pochwycona na cudzołóstwie, trzeba ją ukamienować, tak nie może być. Gdyby Bóg nas odrzucił, byłaby to trauma, dramat, i to wieczny. Tak naprawdę przestalibyśmy istnieć, ponieważ On jest źródłem naszego istnienia. Istniejemy, żyjemy dlatego, że On stale podtrzymuje nasze życie.

Uświadommy sobie, czy możemy kontrolować nasz oddech. Nie. Nie możemy kontrolować swojego oddechu. Żyjemy dzięki Jego łasce, Jego miłości. Ale my tej miłości się boimy. I dlatego człowiek w Imię Boga zabija Boga, nie rozpoznaje Go, nie rozpoznaje miłości i chce po swojemu. Nie przyjmujemy, że można tak kochać, jak kocha Bóg. Nam to nie mieści się w głowie. My sami nie umielibyśmy tak kochać na przykład tych, którzy nas zabijają, dlatego projektujemy na Pana Boga, że On też nas tak nie kocha.

Myślę, że kiedy zgrzeszę, kiedy coś mi nie wyjdzie, Bóg nie może mnie takim przyjąć, że tak się nie da, że to niemożliwe. Chcemy, tęsknimy, szukamy miłości, a równocześnie możemy ją odpychać, odrzucać, krzyżujemy tę miłość, zabijamy ją.

Szukanie i znajdowanie Boga w codzienności i we wszystkim to właśnie ciągle od nowa wzbudzanie w sobie wiary w tę miłość oraz podejmowanie codziennych decyzji, że tak chcę kochać. Jeśli ktoś mnie zrani, skrzywdzi, to oczywiście, że mogę odczuwać złość i smutek, ale chcę także wcześniej czy później przebaczyć. Wpatrując się w Chrystusa, słuchając, rozważając Jego Słowo, chcę Go naśladować w tym, jak On kochał, jak On przyjmował każdego człowieka, jak szukał zagubionych, jak nie stosował przemocy, ale jadł i pił z grzesznikami. Jak próbował na wszelkie sposoby – owszem, czasem mocno – przemówić do tych opornych, porządnych faryzeuszy, uczonych itd.

I kiedy powoli będę wchodził w Jego sposób bycia, życia, wtedy doświadczę Boga coraz bardziej. Wtedy będę znajdował Go we wszystkim, a znajdując Go, będę Go szukał jeszcze wytrwalej i głębiej, w sobie samym i wokół mnie. To zacznie budzić w nas radość.

Trud przeżywania radości

Jezus sam mówi i prosi, chce, żeby nasza radość była pełna. To nie ma być takie półgębkiem. On chce pełnej radości w nas. Pełnej radości. Dzisiaj może być o nią trudno, bo trwa wojna, bo tylu ludzi cierpi, czasy wydają się nieciekawe, a może nawet mroczne, złowrogie.

Warto zdać sobie sprawę z tego, że radość jest najbardziej wrażliwą, najtrudniejszą emocją do przeżywania. Powiedziałbym, taka złowieszcza radość. Dlaczego mamy w sobie lęk przed odczuwaniem radości, takiej pełnej, takiej z brzucha. Kiedy idzie coś dobrze i mamy powód do radości, do wdzięczności, to czekamy, aż stanie się coś strasznego. To powód, dlaczego odgrywamy w głowie różne czarne scenariusze. Odgrywamy je dlatego, że chcemy uprzedzić wrażliwość i cierpienie, które mogą przyjść; aby nie dopuścić, by cierpienie przyszło, kiedy przeżywamy coś dobrego, zaczynamy przewidywać najgorszy scenariusz. Robimy to po to, żeby czuć się przygotowanymi na cierpienie. Na to jednak nie można się przygotować, więc jedyną rzecz, jaką sobie wtedy robimy, to pozbawiamy się radości, która jest potrzebna, żeby zbudować taki rezerwuar pomagający przetrwać trudne rzeczy i trudne chwile. Można powiedzieć, niejako obcinamy sobie skrzydła – obcinamy skrzydła tej radości, która w nas jest w różnych momentach życia. Nawet pośród niepokojów, nawet pośród wojny mogą być radości. My jednak sobie myślimy, z czego tu się cieszyć albo po co się cieszyć, zaraz i tak dostanę po głowie albo po plecach. Sami sobie to ucinamy. Przez to tracimy siły, bo radość daje nam siły do przetrwania tego, co trudne. Nasze ciała reagują na radość neurobiologiczne w taki sposób, że przeżywają ją jako odsłonięcie się i jako zagrożenie. Radość sprawia, że jestem odsłonięty. Interpretujemy to jako zagrożenie.

Wdzięczność zamiast czarnych scenariuszy

Co mogłoby nam pomóc wtedy? W duchowości ignacjańskiej mamy to mocno uwypuklone. Jest to wspólne dla wszystkich osób, które potrafią odczuwać radość. To część wrażliwości, którą nazywamy wdzięcznością. Wdzięczność tak naprawdę jest trudniejsza niż tworzenie czarnych scenariuszy. Dlatego bardziej wolimy czarne scenariusze niż wdzięczność za to, co mamy, w takim zaufaniu, że Ojciec nie wypuści naszego życia ze swojej ręki. I On nie wypuszcza świata ze swojej ręki.

Dlatego na koniec tych rekolekcji bardzo was zachęcam do praktykowania wdzięczności, która niszczy wiele chorób duchowych, jakie w sobie nosimy. Wdzięczność może niwelować wszelkie narzekania, krytykanctwo, różne czarne scenariusze, które mamy.

Wdzięczność daje siły do podejmowania decyzji, do działania. Aby być wdzięcznym, potrzebuję otwartych oczu na dobro, potrzebuję także widzieć, że wszystko – kim jestem i co mogę zrobić – jest łaską Pana Boga. Jest moje, a zarazem Pana Boga – oddech jest mój, to ja oddycham, ale mam go od Pana Boga. Co więcej, ja nawet nie mogę go kontrolować. Warto się zatrzymać przy tym prostym oddechu. Wdzięczność pozwala mi jakby spojrzeć innymi oczami na siebie, na innych, na świat; takimi oczami, które zapraszają do kochania i do działania, a nie do lęku, do wycofania, nawet w obliczu różnych trudności czy zagrożeń. To się nie dzieje od razu, to jest proces w nas i to się dzieje właśnie wtedy, kiedy jestem coraz bliżej Boga, nie kiedy jestem coraz lepszym człowiekiem. Bo to wszystko mam od Niego.

Modlitwa w codzienności

Jak modlić się w codzienności? Może posmakowaliśmy tego sposobu przybliżania się i spotykania z Bogiem, czego uczyliśmy na tych rekolekcjach, a mianowicie medytacji ignacjańskiej, czyli modlitwy Słowem Bożym. Niektórzy znali go wcześniej, niektórzy może dopiero poznali. I tak można to praktykować w codzienności. Może nie uda się codziennie przez pół godziny, ale może raz w tygodniu albo dwa razy w tygodniu. Może w jakimś wolniejszym czasie, na przykład w niedzielę czy w weekend. To taka jedna rzecz. Warto mieć swój rytm modlitwy.

Druga rzecz dotyczy tego, o czym przed chwilą mówiłem. To bycie wdzięcznym – Bogu, sobie, ludziom. Praktykowanie wdzięczności oznacza również przyjmowanie swojego życia, swojego istnienia i dziękowanie za nie Panu Bogu. Jak mówi Psalm 139 – dziękuję Ci, że mnie tak cudownie stworzyłeś. Mogę zapytać się siebie, czy podpisałbym się pod tymi słowami, czy czuję je, czy słyszę je jako moje? Może warto prosić Pana Boga o łaskę, bym umiał tak to wypowiedzieć, tak bardzo prosto, bez warunków, bez oczekiwań, bez jakichś ograniczeń. Dziękuję Ci, że mnie tak cudownie stworzyłeś.

Oryginał hebrajski, gdyby go tak przetłumaczyć bardziej dosłownie, mówi – cudowny jestem cudownościami Twoich dzieł. Jestem cudowny cudownościami Twoich dzieł, to znaczy, że jestem cudowny dlatego, że wszystkie Twoje dzieła są cudowne. A ja jestem Twoim dziełem, więc wszystkie Twoje dzieła są cudowne, a to oznacza tyle, że ja jestem cudowny. To właśnie oznaczają słowa: dziękuję Ci, że mnie tak cudownie stworzyłeś. Warto je sobie codziennie powtarzać.

Oczywiście bardzo szczególnie polecam modlitwę ignacjańskiego rachunku sumienia, o którym była poprzednia konferencja. Dla mnie jest to modlitwa bardzo ważna do takiego codziennego zatrzymywania się i spotykania z Bogiem w tym, co się dzisiaj wydarzyło, co się wydarzyło w moim sercu, co się wydarzyło wokół mnie, to wszystko, co do mnie przyszło, co życie mi przyniosło oraz jak ja na to odpowiedziałem. Pośród tego wszystkiego i mojej odpowiedzi jest Pan Bóg. To jest również szukanie i znajdowanie Go w tej codzienności. Kiedy ja staję do tej prostej modlitwy pięciu kroków, mogę w niej znaleźć Pana Boga. Modlę się wtedy swoim życiem. Chociażby w pierwszym punkcie o wdzięczności mogę zobaczyć, jakimi ścieżkami przychodził do mnie Pan Bóg, gdzie wydarzała się miłość, jakimi ścieżkami ja chodziłem, a także czy te obie ścieżki – moja i Pana Boga – spotkały się ze sobą. Tu nie chodzi o porywanie się na wielkie zmiany w życiu i na wielką modlitwę. Powiedziałbym, że to jest taka droga małych kroków. Małych kroków w codzienności. Z tego tak naprawdę składa się nasze życie.

Osobiste podsumowanie rekolekcji

Ostatnia rzecz, o której chcę powiedzieć, dotyczy tego, że rekolekcje się kończą. Jak w rekolekcje łagodnie się wchodzi, tak łagodnie się z nich wychodzi. Z każdych rekolekcji. Warto więc zrobić sobie małe podsumowanie. Może nawet najlepiej dzisiaj. Jeżeli przeniesiemy to na jutro, może się nie udać.

W jaki sposób podsumować rekolekcje? Zachęcam do tego, żeby przejrzeć sobie wszystkie notatki z rekolekcji, zwracając szczególną uwagę na wszystkie poruszenia, które Pan dawał na modlitwie – moje myśli, moje odczucia, moje pragnienia, co mnie pociągało, co mnie przyciągało, ale również co było może takie odciągające, co mnie odciągało, co stawiało we mnie opór albo lęk.

Poruszenia – też była o tym konferencja – czyli moja reakcja na medytowane Słowo. Przychodziło do mnie Słowo i tworzyła się we mnie reakcja na to Słowo. Kiedy drugi człowiek mówi coś do mnie, coś we mnie rezonuje, czasem mnie cieszy, czasem smuci, czasem wzbudza obawy. Słowo Boże również tak działa.

Może nawet nie chodzi o to, by wychwycić wszystkie poruszenia. Być może było ich bardzo dużo w czasie tych czterech tygodni, dlatego można skupić się na tych najważniejszych. Można je sobie wypisać na końcu zeszytu, od myślnika – takie poruszenie, taka myśl, takie dotknięcie, taka łaska.

Co z tym zrobić? Kiedy to sobie wypiszę, to pójść z tym na modlitwę, po prostu pójść z tym na modlitwę i pomodlić się tymi poruszeniami. Takie podsumowanie pozwala poruszeniom dotknąć nas na nowo, niejako przykleić się do nas bardziej, zakorzenić się w nas, pogłębić to doświadczenie, które było wtedy. Pójść na modlitwę, czyli podziękować Mu za to, co do mnie mówił, co mi ofiarował, czego we mnie dotknął. W tej modlitwie mogę Mu również ofiarować siebie, to, jaki dzisiaj jestem. Mogę zobaczyć, jakie pragnienia, oczekiwania tęsknoty miałem miesiąc temu, a jakie mam dzisiaj. Może coś się zmieniło w tym względzie. Jeszcze raz – wypisać sobie poruszenia i pójść z tym na modlitwę osobistą. Czy ta modlitwa będzie trwała dziesięć minut, czy pół godziny, to już jest sprawa indywidualna. To, ile czasu trwać, zależy od tego, jak się czuję wewnętrznie przynaglony, zaproszony przez Pana.

Jest to właśnie takie łagodne wychodzenie z rekolekcji, takie łagodne wylądowanie i przejście w codzienność, gdzie ja mogę podjąć różne decyzje. Ten miesiąc pokazał mi to czy tamto i na przykład dzięki tym poruszeniom będę widział, że Słowo mnie prowadziło w taki czy inny sposób, dotykało tego tematu, tego i tego. Widzę, że coś jest powiązane ze sobą. Mogę podjąć decyzję, ponieważ odczytuję, że Słowo mnie zaprasza do takiej czy innej zmiany w moim życiu.

Na pewno chodzi o taką zmianę, która będzie pogłębieniem relacji z Nim. Jak się to objawi na zewnątrz, czy w sposobie modlitwy, czy w długości modlitwy, czy jakąś inną zmianą w życiu, to już jest moja sprawa, to ja decyduję, jak chcę to wprowadzić w życie. Ale chodzi o więź, chodzi o relację.

Od tego zaczynałem te konferencje. I na tym chcę te konferencje teraz zakończyć.

Transkrypcja pochodzi z filmu „Szukać i znajdować Boga we wszystkim – konferencja na zakończenie rekolekcji”
→ seria „JAK ŻYĆ? Czyli szukać i znajdować Boga we wszystkim”