9 marca 2024
fot. Angie Menes, cathopic.com / grafika: JH

Uczucia, wartości, potrzeby

o. Robert Bujak SJ

Temat „Uczucia, wartości i potrzeby” rozpoczniemy od zagadnienia naszych pragnień. Kiedy mówimy „pragnienie”, to pod tym słowem kryje się jakieś niedopełnienie w nas i chęć wyjścia naprzeciw, chęć osiągnięcia czegoś, chęć zaspokojenia. Na przykład jesteśmy tutaj, na rekolekcjach dlatego, że mieliśmy pragnienie przyjechać. Mieliśmy pragnienie wyjechać z domu. Mieliśmy jakieś pragnienia dotyczące tego czasu. Może niektóre z tych pragnień się spełniają, a niektóre nie spełniają się z jakichś powodów.
 
|→ Nagranie wykładu znajduje się pod tekstem kliknij aby przejść.
 

Pragnienie
Pomyślałem kiedyś, że pragnienie jest częścią człowieka. Jeśli nie mielibyśmy pragnień, to zatrzymalibyśmy się w życiu. Człowiek jest pragnący, a więc szukający dopełnienia w drugim człowieku, w Panu Bogu. Niespokojne jest serce, dopóki nie spocznie w Tobie, mój Boże, jak mówił święty Augustyn.

Trudno mi wyobrazić sobie, jak będzie wyglądało niebo, kiedy będziemy mieli już wszystko w pełni, niczego właściwie nie będziemy musieli pragnąć. To jest tajemnica, przed którą każdy z nas jeszcze jest. Święty Ignacy mówił, że trzeba nam być ludźmi wielkich pragnień. Kiedy mówię „pragnienie”, mogę myśleć o wartościach. Ale kiedy mówię o pragnieniu, mogę też myśleć o potrzebach.

Wartości
Jak je rozpoznać? Można przyjąć, że wartości wychylają mnie ku drugiemu, ku relacji, ku miłości. Chcę być w relacji z Jezusem, który jest dla mnie wartością, chcę służyć drugiemu człowiekowi. To jest wartość. Chcę tak kochać, tak chwalić, czcić, żeby to mnie wychylało ku drugiemu, ku realizacji celu życia.

Potrzeby
Kiedy myślę „pragnę”, to mogę myśleć o potrzebach. Potrzeby są ksobne. Jeśli mówię „pragnę się napić”, to znaczy, że mam potrzebę napicia się. Jeśli pragnę się najeść, to znaczy, że mam potrzebę zjedzenia czegoś. I mam tych potrzeb mnóstwo. Maslow (psycholog, jak być może pamiętamy) stworzył piramidę potrzeb od tych najniższych do coraz wyższych, aż do poczucia bezpieczeństwa i afirmacji. Jeżeli powiedziałem „pragnę” na początku rekolekcji, rodzi się pytanie, czy było w tym coś z wartości, na przykład pragnienie spotkania z Bogiem, czy wynikało ono z potrzeby dla mnie? Nie negujmy ani jednego, ani drugiego.

Nie można powiedzieć, że w życiu duchowym potrzeby są niepotrzebne. Wspominany już Szymon Piotr mówił: „oto my opuściliśmy wszystko i poszliśmy za Tobą” (Mk 10, 28), poszliśmy za wartością życia z Tobą, więc co będziemy mieli w zamian… Szymon przeżywał napięcie pomiędzy jednym i drugim.

Uczucia
Wspominałem wam o swoim doświadczeniu. Mówię konferencję i mam potrzebę usłyszeć informację zwrotną, czy to w ogóle jest dla kogoś przydatne. To jest z potrzeby. Jeżeli ja w swoim życiu zaspokajam wartości i potrzeby, to rodzą się jakieś uczucia, takie bardziej pozytywne. Zjadłem dobrego schabowego, więc mam w sobie takie uczucia jak miłość do ludzi i zaspokojony żołądek. Ale jeśli, na przykład, posłużyłem komuś, kto był w potrzebie, to jest to wartość. I również mam w sobie uczucia rodzące się pod wpływem tego zaspokojenia. Te uczucia coś komunikują.

I przeciwnie, jeżeli wartości i potrzeby nie są zaspokojone, to moja psychika reaguje uczuciami, komunikując potrzebę ich zaspokojenia. Kiedy nie będę dopełniony, będę jakoś zubożony i będą się we mnie odzywać pragnienie, tęsknota, też potrzeba. Dziecko będzie komunikować to bardzo jasno, piszcząc, że jest głodne albo że zrobiło kupkę, bo ma potrzebę być czyste, najedzone, bezpieczne. Jeżeli nie czuje się bezpiecznie, płacze. Zaczęliśmy to socjalizować i chować, no bo nie wolno płakać. Nauczyliśmy się tego, jak przetrwać. A tak naprawdę moja pierwsza reakcja emocjonalna jest taka, że gdy się boję, mam płytki oddech. Kiedy mam pokazać, że się nie boję, przyklejam uśmiech, ale uczucia we mnie zostają.

Czym są uczucia?

Uczucia są pozytywne lub negatywne, ale nie w takim w sensie, że mają one wartość moralną. Pewnie słyszeliśmy już w życiu, że uczucia są moralnie obojętne. Dlaczego? Dlatego że nie pochodzą z mojej woli i świadomości, na przykład nie planuję tego, że cię będę lubić, nie planuję, że będę ci zazdrościć. Uczucie jest we mnie automatyczne. Ono jest reakcją mojego wnętrza, płynącą z zaspokojenia lub niezaspokojenia czegoś, co stanowi o moim człowieczeństwie, począwszy od najedzenia się, napicia, skończywszy na potrzebie bycia bezpiecznym. Wszystko to po to, żebym się dobrze rozwijał, realizował swój cel przez realizację wartości. W związku z tym uczucia nie mają zabarwienia.

Mam prawo do uczuć, choć mój stosunek do nich może być różny. Np. nie mam z nimi kontaktu, boję się ich, wstydzę się albo czuję, że one za bardzo się ze mnie wylewają i mam wtedy poczucie skrępowania. Uczucia same w sobie są moralnie obojętne. Jeśli przychodzę, bo was bardzo polubiłem, poczułem sympatię do was, czy to znaczy, że jestem dobry? Tu nie ma nic z tego. A jeśli poczułem jakąś irytację na kogoś z was, czy to znaczy, że jestem zły? Nie. To uczucie jest we mnie. Ono z czegoś pochodzi. Zagrało we mnie na jakiejś czułej strunie. Natomiast to nie świadczy o tym, że jestem dobry czy zły. Gdy zazdrościsz, czy to znaczy, że jesteś zła? Nie. Po prostu zazdrościsz. Zazdrość jest w tobie. Natomiast to, co robię pod wpływem danego uczucia, nadaje temu zabarwienie moralne. Zezłościłem się na ciebie i daję ci z liścia, fu! Za to, co robię ze swoim uczuciem, biorę odpowiedzialność.

Poruszenia
Dwie rzeczy są istotne w myśleniu o uczuciach. Na rekolekcjach mówimy o poruszeniach – one są właśnie na poziomie uczuć. Dostaliście wczoraj kartki, na których jest lista uczuć. Możecie sobie zobaczyć, jakie trzy uczucia najczęściej w was są, jakich uczuć najczęściej nie ma. Tych uczuć jest jeszcze więcej, tylko często nie mamy z nimi kontaktu.

Dlaczego uczucia są takie ważne?
Po pierwsze, one są źródłem motywacji. Jeśli „odkryłem głową” na medytacji, w rozważaniu, że Bóg mnie kocha, ergo mam kochać Boga. Ale jeżeli doświadczyłem, że jestem kochany, poczułem miłość w swoim ciele, w swoich emocjach, w jakimś entuzjazmie, który to wzbudziło, to już nic nie muszę, ale chcę coś z tym zrobić. Jeżeli zobaczyłem, że jestem obdarowany, to chcę komuś o tym opowiedzieć, podzielić się tym. W związku z tym uczucia są niesamowitą siłą napędową.

Współpraca

Lubię rysować samochodziki, choć nie jestem rysownikiem. Żeby samochód jechał, potrzeba oczywiście podstawowych elementów: kierownicy, silnika i zbiornika z paliwem. Kierownica to rozum, silnik to wola, a zbiornik z paliwem to uczucia. Spróbujcie pojechać samochodem samą kierownicą. Dzieci w galeriach siedzą i tą kierownicą kręcą, ale czy samochód jedzie do przodu? Ekran może wyświetlać film, że jadą po torze. Podobnie ja mogę kręcić swoją głową, rozkminiać, ale nie pojadę do przodu. Będę, na przykład, medytować i prosić o konkretne owoce. Ale rodzi się pytanie: Czy słucham i wypełniam? Pan Jezus jako lekarz wypisał mi receptę. Mam ją wziąć, pójść do apteki, wykupić leki i je zażywać. A ja, nie przeczytawszy recepty, mówię, że będę przez to zdrowy. Nie będę, bo nie słucham poleceń i ich nie wypełniam.

Kierownica i silnik nie wystarczą, aby samochód ruszył. Silnik sam z siebie się nie uruchomi. Oczywiście mogę swój samochód życia odpalić na popych, na przykład po spowiedzi powiem, że będę aniołem, od jutra już nie będę grzeszyć. Ale to jest tylko z popychu. Na bardzo krótko.

To nie znaczy, że wola nie jest ważna. Załóżmy, że ktoś jest bardziej uczuciowy i zdarza się, że mocno czuje obecność Pana Boga. Ale czy to oznacza, że kiedy Boga nie czuje, to Go nie ma? Podobnie, kiedy robię coś, jeśli mam ochotę, a jak jej nie mam, nie robię. Czy jestem w zgodzie z samym sobą? Nie. Jestem w zgodzie z uczuciami. Ale uczucia to nie wszystko. Są ważne, o ile idą za wolą. Trzeba chcieć i pragnąć, czyli mieć pragnienie, ale też chcieć, to znaczy wcielić w życie. Kierownica pomoże mi jedynie zrobić korektę, żebym dobrze rozeznawał cel, do którego ma mój samochód dojechać.

Jeżeli w kimś dominują uczucia, niech spróbuje wrzucić zapałkę do zbiornika z paliwem. Jest efekt. Jest event. Ale on trwa kilka sekund. Jestem rozpalony i szybko gasnę. Nie sposób jest cały czas budować na silniku, robić tylko postanowienia. Potrzebna jest energia. Nie da się tylko kręcić kierownicą. To musi być system zintegrowany. Ktoś powiedział mi kiedyś po rekolekcjach, że jest jeszcze karoseria. Pewnie, że jest – to moje ciało. Ono jest też ważne w odczuwaniu, ale to osobny temat.

Uczucia w życiu duchowym

Wracam do uczuć. Jeśli one uruchamiają się w moim życiu duchowym, w pójściu za Jezusem, w medytacji, to mi mówią, poza moim myśleniem, kim jest Pan Bóg. Pamiętamy konferencję o obrazach Boga. Ja Pana Boga kocham, ale kiedy podczas medytacji pojawiają się różne obrazy, czuję irytację i nie rozumiem dlaczego. Może dlatego, że jest tu gdzieś zamieszanie, napięcie pomiędzy wartościami i potrzebami. Chcę iść za Panem Bogiem, ale w środku mam tyle złości, bo moje dzieciństwo było, na przykład, takie a nie inne…

Porządek wewnętrzny
Niezależnie od tego, jakie mamy powołanie, dobrze jest zadbać o wewnętrzny porządek. Jako człowiek mam wychylenie ku wartościom, ale mam też potrzeby. Jestem i aniołem, i zwierzęciem jednocześnie. Ważne jest to, aby potrzeby nie górowały nad wartościami, ale wartości nad potrzebami. To wartości mają porządkować moje życie. To znaczy, że jeżeli wybieram kapłaństwo i jestem zakonnikiem, to nie po to, żeby zaspokajać swoje potrzeby. Na przykład wybieram fajne duszpasterstwo, by mnie chwalono. To są moje potrzeby. Wartością jest to, że przyszedłem służyć i nie wiem, co dostanę w zamian. Może w którymś momencie i w jakiejś mierze Pan Bóg mi to da, ale nie mam się nastawiać na to, żebyście zaspokajali moje potrzeby. Czy mąż może żonę uważać za potrzebną mu tylko po to, żeby go chwaliła? Albo czy kobiety są po to, żeby stać przy garach? Albo gdy ksiądz wykorzystuje swoją pozycję dla zaspokojenia potrzeby bycia kochanym i wchodzi w relację zależności… Czy widzi godność tej kobiety? Czy może iść za uczuciami i pozwolić się im rozbuchać? Absolutnie nie. To nie może być nieuporządkowane.

Postawa
Rozróżniam postawę od uczuć. Czuję, ale to ja decyduję, co zrobić. Na przykład mam ochotę was zgromić za to, że nie gasicie światła. Mam ochotę, ale nie chcę. Dlaczego? Bo was lubię. Bo jestem za was odpowiedzialny. Bo dla mnie ważniejsza od światła jest relacja z wami. Mogę wam powiedzieć w odpowiedni sposób, żebyście oszczędzali prąd i gasili światło, ale nadrzędna dla mnie jest relacja z wami, a nie to, żeby sobie obniżyć ciśnienie. Mam ochotę a chcę – to są takie dwa przydatne określenia, żeby zrozumieć, o co chodzi. Postawy są ważne, to z nich wynika integracja mojego samochodu. Wiem, na przykład, że mnie rozpala namiętność do kobiety, ale rozumiem, że ona nie jest moją własnością, dlatego zaciągnę hamulec ręczny i zaangażuję w to wolę, by uszanować powołanie, które ona ma. Tutaj wystąpiły i uczucia, i potrzeby. Czasami będzie jednego więcej, a drugiego mniej, czasami odwrotnie.

Ruchy w Kościele kładą akcent na różne sprawy. Jedne podkreślają znaczenie woli – masz być święty. Inne bardziej stawiają na uczucia. Jeszcze inne – na rozum, bo wszystko musi być poukładane. Nie oceniam tych wyborów, ale w historii danego ruchu czasami zmieniają się priorytety i – jak mówił jeden z moich współbraci – nie ma takiej cnoty, która posunięta do granic nie stałaby się wadą. Rozum jest czymś dobrym, ale może być przeakcentowany i wtedy będę kręcił kierownicą. Pamiętajmy o motywacyjnej funkcji uczuć, bo bez nich samochód swojego życia będę uruchamiał na popych.

Czy ja się pozwolę Bogu rozpalić? Kiedy czuję, że jestem zablokowany emocjonalnie i będę o Nim tylko rozważał, wtedy z Bogiem będę mieć relację na poziomie głowy i decyzji, że jestem z Nim. A ja potrzebuję być kochany przez Niego, potrzebuję odczuwać Jego obecność. Mogę czasem Go nie odczuwać, ale wtedy moje wcześniejsze doświadczenie Jego miłości każe mi być stałym. Podobnie gdy w związku pojawia się kryzys: jedna z osób może nie mieć ochoty kochać drugiej, ale kocha, bo obiecała. To jest właśnie stałość wobec kogoś: kochać, bo dało się słowo, mimo że samemu nie odczuwa się bycia kochanym.

Praca z uczuciami

Ile moje słowo dzisiaj znaczy? Czy jestem stały, czy idę za impulsem, bo uczucia mi mówią: zmieniaj drogę? Siedzę, na przykład, na medytacji i zaczęło mnie swędzieć w kręgosłupie. Idę za swędzeniem, czy za tym, że teraz spotkałem się z Jezusem i siedzę, mimo że mnie swędzi? Rozumiemy? Albo tak: Jezu, ja Cię potrzebuję, żebyś mnie pokochał, ale mnie nie wypada Cię kochać, bo się tak nauczyłem. I zakazuję sobie tego uczucia. Zatem pierwszą funkcją uczuć jest element motywacyjny. Drugim – informacyjny. Uczucia, ponieważ nie zostały przez nas wymyślone, są automatyczną reakcją wnętrza, psychiki na sytuację zaspokojenia lub niezaspokojenia wartości i potrzeb. Uczucia nas o czymś informują. Dlatego przyglądajcie się nie temu, co zrozumieliście z tekstu Pisma świętego, bo przecież ten tekst już tyle razy czytaliście, lecz zwróćcie uwagę na żywe Słowo. Ono może was poruszyć dzisiaj, bo jesteście w innym momencie życia niż byliście wtedy. Może właśnie teraz jesteście bardziej otwarci i zaczynacie czuć, że to Słowo was muska w inny sposób niż do tej pory. Na to trzeba być uważnym.

Uważność
Uważność potrzebuje ciszy. Dzięki niej uczucia się ujawniają. Co ja z nimi powinienem zrobić? Działamy na różne sposoby. Każdy może się w którymś z nich odnaleźć. Jedni nie dopuszczają uczuć do świadomości – z jakichś powodów nie czuję, bo się zamroziłem: w moim dotychczasowym życiu było trudno albo koledzy gnębili mnie w szkole i nauczyłem się być twardy, nie miękki. Może nie mam z uczuciami kontaktu, bo nie chcę. Może nie mam kontaktu z nimi, bo nie umiem go nawiązać. One są we mnie jak w garnku pod ciśnieniem – są źródłem moich różnych zachowań, których nie rozumiem. Podam przykład. Kiedyś pojechałem spotkać się w Warszawie z moją znajomą. Ona miała zajęcia. Umówiliśmy się, że gdy je skończy o osiemnastej, pójdziemy coś załatwić. Wybiła osiemnasta, potem osiemnasta pięć, osiemnasta dziesięć, osiemnasta dwanaście, a we mnie rosła już irytacja. Tłumaczyłem sobie: przecież ona poszła na spotkanie i przypuszczalnie coś się na nim przedłużyło. Mimo to moja irytacja nadal rosła. Mówiłem sobie: Dlaczego się tak irytujesz? Kiedy znajoma przyszła, już czułem, że moja irytacja przerodziła się w niedostępność. Byłem oschły, naburmuszony w środku. Pytałem siebie: O co ci chodzi, Robercie? Na studiach z psychologii uczyłem się integrować uczucia i rozum. Łatwo powiedzieć, trudniej to zrobić. Jeszcze bardziej cierpiałem, bo zdawałem sobie sprawę z tego, co się ze mną dzieje. Robiłem wszystko, żeby to powstrzymać w imię przyjaźni, bo nie chciałem obarczać drugiej osoby tym, co działo się we mnie. Jeden dzień wytrzymałem, drugi dzień wytrzymałem. Po pewnym czasie moja znajoma zapytała, co się ze mną wtedy działo. A ja się tak cieszyłem, że ukryłem sprawę. To były pozory. Myślałem, że się udało, a cały czas byłem niedostępny. Odpowiedziałem szczerze: Nie wiem. Czułem, że to stało się wtedy, kiedy było to spóźnienie. I wiecie, dopiero to mi pomogło. A ja spychałem sprawę i myślałem, że jestem mężny, bo pokonałem swój problem i nikogo przy okazji nim nie obarczyłem. Okazało się, że to pomagało tylko w jakimś sensie zewnętrznym, a ceną była moja niedostępność. Widziałem w tym swojego ojca.

Spychanie uczuć

Spychanie jest przeciw miłosierdziu względem siebie. Bo gdy spycham problem, jestem jak bomba, jak osa. Problem będzie jak sarkofag w Czarnobylu: w pewnym momencie, ni stąd, ni zowąd, po 10 latach, powiem: ty nigdy, ty zawsze, ty coś tam… To jest przeciw miłosierdziu, bo nie jestem wtedy uczciwy wobec siebie i tego, co się we mnie dzieje.

Wyrażanie uczuć

Jest też drugi sposób na uczucia: można je wyrażać. Jeśli zrobimy to bez kontroli, będzie to wyrazem miłosierdzia dla siebie samego, ale na pewno nie będzie to aktem miłosierdzia względem mojego bliźniego. Ja sobie obniżę ciśnienie, mnie ulży, ale druga osoba przyjmie ode mnie uczucia i będzie musiała sobie z nimi poradzić. To niszczy relacje, zrywa więzi.

Odkryłem kiedyś, że jestem „elektroenergetykiem”, mam duchowość „odgromnika”. Na słupach są takie porcelanowe odgromniki. Po co one są? Gdy piorun strzeli, to zatrzymuje się w środku, wypala ten odgromnik, ale nie przenosi wyładowania w ziemię, żeby nas nie poraziło. I ja mam coś takiego. Gdy mnie ktoś łupnie, to mnie wypala w środku, ale nie oddaję tego. Kiedy ktoś jest wobec mnie agresywny, wypalam się w środku. Co ja poradzę, taki właśnie jestem. Niektórzy mają łatwość kontaktu ze swoją agresją. Umieją rzucać talerzami, i to celnie. Jeśli dodatkowo się znają z tą drugą osobą, to potrafią tak zadziałać, że – jak mawiał jeden z moich współbraci – dziurki nie zrobi, ale krew wypije. Są tacy, którzy wyrażają uczucia, ale z kontrolą. Pośrodku stawiają uczciwość wobec drugiego i siebie samego, ponieważ celem życia jest relacja, więź z Bogiem i bliźnim. Jestem czytelniejszy, gdy wyrażam siebie i mówię drugiemu o tym, co czuję.

Mężczyźni, na przykład, nie chcą kobietom odpowiadać o swoim dniu pracy ani ich martwić, że sytuacja finansowa jest zła. Myślą, że będą w ten sposób chronili kobietę – nie wiem, czy panie się z tym zgodzą. A kobieta jest wtedy zagubiona, bo została pominięta w relacji, nie rozumie, co się dzieje. Widzi tylko podirytowanie męża, który siedzi z piwem przed telewizorem. To niszczy relację. Jedna strona wobec silnych emocji przyjmuje postawę zamkniętą, a druga się wtedy irytuje jeszcze bardziej. I konflikt gotowy.

Mam duchowość „odgromnika”. Nauczyłem się jednak przekraczać samego siebie po to, żeby wyrażać, co czuję. Zmusiło mnie do tego, na przykład, przełożeństwo. Wiedziałem, że muszę zareagować wobec kogoś, kto jest niesubordynowany albo robi coś złego. Jeśli tego bym nie zrobił, zaniedbałbym obowiązek, bo jako przełożony muszę zareagować. Przez jakiś czas tkwiłem w klinczu: jeśli powiem, oberwę. W końcu nauczyłem się jednego, to mi pomogło, że mówiąc coś drugiemu, nie oczekuję od niego zmiany. Oczekuję od siebie, że powiem o danej sprawie w określony sposób. Nie biorę jednak odpowiedzialności za drugiego człowieka. Ponoszę odpowiedzialność wyłącznie za siebie, za to, jak to wyrażę, na ile będę komunikatywny, transparentny. To, ile ten drugi człowiek weźmie ode mnie dzisiaj czy za pięć lat, czy w ogóle, jest poza mną. Uczciwie spełniłem zadanie. I zostawiam to. Taka postawa mi pomogła odbarczyć się od czucia albo myślenia, że skoro ktoś zareagował w jakiś sposób, ma coś przeciwko mnie. To, co ktoś wyraża, wcale nie musi być przeciwko mnie, tylko ja tak to sobie mogę interpretować. Na przykład skoro Pan Bóg nie dał mi czegoś w tej medytacji, czy ma coś przeciwko mnie? Może ten brak jest dla mojego dobra?

Wyrażanie uczuć z kontrolą jest jak rozkład pionków na szachownicy. Robię ruch i wciskam zegar. I ten zegar cyka po drugiej stronie. Zrobiłem swoje. Tak samo na modlitwie. Wyrażam siebie. Moją troską i odpowiedzialnością jest to, by zrobić to w sposób niekrzywdzący drugiego. W ćwiczeniach duchowych mówi się o zasadzie praesupponendum: by ocalić mowę bliźniego, trzeba spróbować go zrozumieć, nie tylko słyszeć, ale usłyszeć.

Rozmowa vs ocena

Na tej kartce z uczuciami jest wpis o uczuciach rzekomych, czyli takich, które niby wyrażam, ale po dokonaniu już pewnej ich interpretacji i oceny. Porównajmy, na przykład, dwa stwierdzenia: „ty mnie zraniłeś” i „czuję się zraniony przez ciebie”. W tym pierwszym jest już osąd, a przecież nie wiem, jaka była intencja wypowiadającego te słowa. Czuję, że jestem zraniony, ale nie wiem, czy mnie specjalnie zraniono, czy ta osoba miała taką intencję. Jak się w tym spotkać? Cała sztuka dialogu, nie tylko małżeńskiego, polega na mówieniu w pierwszej osobie: ja tak się czuję. Drugi ma wtedy szansę powiedzieć: nie, nie o to mi chodziło. I wtedy może się spotkamy. Cel jest osiągnięty.

Ostatnia rzecz – czy my znamy drugiego człowieka? Czy ja siebie znam i czy ja ciebie znam? Wiem tylko tyle, ile mi się wyświetla w mózgu o tobie. Mogę powiedzieć, co się wyświetliło na moim emocjonalnym ekranie, ale nie mogę powiedzieć, kim jesteś. Jeśli opowiem o tym, co mi się wyświetliło, a ty potwierdzisz, że rzeczywiście tak jest, to się spotkamy. I vice versa. Dlatego chciałem wam opowiedzieć o uczuciach, postawach, pragnieniach, wartościach i potrzebach.

Chwała Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu…

Transkrypcja pochodzi z trzeciej konferencji serii „A myśmy się spodziewali…”